
To wszechwładne przekonanie, że poprzez zgromadzone rzeczy osiągniemy szczęście, a jeśli nie szczęście to przynajmniej podkreślimy swój status społeczny poprzez wieczną walkę o uznanie. Stoimy w społeczeństwie, gdzie nie ma miejsca na wolność, niezależność od narzuconych gotowych wzorców konsumpcji i stylów życia. To jakby globalizacja rozprzestrzeniła się nie tylko na gospodarkę krajów w których żyjemy, ale również dzielnie wkracza do naszego mikro świata znajomych, rodziny i umysłu. Dzisiaj trudno jest określić prawdziwe, naturalne potrzeby w takim przybytku przedmiotów i odróżnić od tych fałszywych, narzuconych przez korporacje i ich aparaty marketingowo-reklamowe. A może ukrócić to do minimum tak aby oznaką dobrego smaku stała się skromność, a spacer z rodziną czy przyjaciółmi stał się rytuałem zamiast codziennych zakupów w centach handlowych. Liczę, że te przemyślenia skłonią do rewizji i przewartościowania swoich przekonań i ustalania ich na nowo.
A co jeśli ten minimalizm to kolejna proekologiczna kampania przeciwko nam człowieczeństwu? Albo co gorsza rodzaj jednostki chorobowej, którą już w internecie można zlokalizować pod szumnymi nazwami HOARDING (ang. gromadzenie rzeczy), PROKRASTYNACJA (odkładanie rzeczy, spraw na później) czy SYLLOGOMANIĘ. Kiedyś ta cecha była typowa dla emerytów, a teraz coraz częściej staje się domeną młodych ludzi. Dlaczego nie chcemy pozbywać się niepotrzebnych przedmiotów? Może to być efekt wspomnień i przypisywania rzeczom wartości sentymentalnej np. zdjęcie sympatii z dzieciństwa czy jednodolarówka jako synonim pierwszych zagranicznych pieniędzy, czasem to wynik złych nawyków wyniesionych z domu, a może to efekt trudności w podejmowaniu decyzji, realizacji planów czy unikanie konsekwencji? A jak jest z Tobą?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz