poniedziałek, 10 października 2011
Pełnia szczęścia, czy źródło nadmiaru …
Zanim zacznę myśleć o tym, jak powinna wyglądać moja garderoba przyjrzę się tej, którą już mam. Zanim zainicjuję nowe zakupy w pierwszej kolejności muszę rozważyć co warto zatrzymać, co należy wyrzucić, żeby skompletować uniwersalny zestaw ubiorów, które będą odpowiadać mojej sylwetce i stylowi życia. Gro z tych zabytkowych rzeczy pamięta jeszcze lata 90, które czy z sentymentu czy z uwagi na wysoki koszt zakupu nadal znajduje swoje miejsce w mojej szafie - jak chociażby kwiecista, lniana spódnica z Jackpota we wzorzystych różach z długością do połowy łydki, co przy moim 163 cm wzroście nie robi oszałamiającego wrażenia. Próbuję krytycznie ocenić zawartość mojej szafy, sztuka po sztuce - to jedyna metoda jaka przychodzi mi na myśl, aby wyzwolić się od fasonów, które stały się przyzwyczajeniem, a nie świadomym wyborem. Lepiej jest mieć niewiele strojów, ale lepszej jakości, wykazującej odporność na różne mody. Przeglądając szafę i jej zakamarki, czuję jakbym robiła własną retrospekcję przekrojową na przestrzeni ostatniego dwudziestolecia. Ciuchy pogrupowałam na kupki tj.:
1) do wyrzucenia - gdy mają zły fason lub niewłaściwe proporcje, gdy dana rzecz jest porządnie znoszona lub jest kolejną kopią poprzedniej, a przede wszystkim wszystko co jest kłopotliwe by dzielić się z innymi, jak np. rzecz trwale poplamiona lub inne pamiątki z zakamarków jak muszelki, mydełka zapachowe otrzymane w perfumerii, czy torby pozyskane w ramach czasopism z grupy Twój Styl;
2) rzeczy na PCK;
3) rzeczy do pralni chemicznej lub do odłożenia z uwagi na nadchodzący sezon jesienno-zimowy.
I co z tego wychodzi … brak pełni szczęścia w osiągniętym rezultacie, bo szafa pokazała mi źródło mojego niedosytu – przynajmniej nie na każdą okazję. Ale, co zrobić dalej z tak otrzymanym rezultatem blisko 3 godzinnej pracy, a zastrzegam, że szafę na obuwie, płaszcze i sukienki zostawiłam sobie na deser i nie wiem jeszcze jak się do tego zabiorę, bo już przy tej pracy zrobiło mi się smutno, że chcę wyrzucić część siebie. Skoro planuję stworzyć więcej przestrzeni wokół siebie, a cały życie byłam uczona oszczędności i nie wyrzucania rzeczy, które wciąż nadają się do noszenia uznałam, że przez najbliższy rok nie będę kupowała sobie żadnych rzeczy (start 10.10 2011 – finisz 09.10 2012). Pozwoli mi to oszczędzić dużo czasu na bieganie po sklepach, zostanie też sporo funduszy w kieszeni, a co miesiąc będę rozstawała się z jedną / dwoma rzeczami przekazując ją na PCK, znajomym lub też potrzebującej rodzinie na wsi. To wariant, który bardziej do mnie przemawia i nie robię tego w sposób drastyczny. A po roku moja szafa, będzie na tyle spustoszona, że będę mogła na bazie stworzonego wykazu niezbędnych rzeczy dokupić te brakujące i uznać ten etap za zakończony, szczególnie, że i rzeczy te nie będą nabywane hurtowo, a z głową i nadrzędną zasadą jaką jest JAKOŚĆ MATERIAŁU i WYKOŃCZENIA.
To co udało mi się jedynie wyrzucić, to wszystko z punktu pierwszego, uznając wkładanie ponownie rzeczy typu: muszelki, mydełka zapachowe otrzymane w perfumerii, czy torby pozyskane w ramach czasopism z grupy Twój Styl, za syzyfową akcję oraz celowe zaśmiecanie szafy. Czy wygląda to lepiej? Na pewno jest wszystko uporządkowane, równo poukładane, ale nadal widzę tam sporo nadmiaru z chaotycznym podejściem do wyboru odzieży, które będę starała się systematycznie pomniejszać.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz