poniedziałek, 19 grudnia 2011

Styl daje poczucie pewności siebie.

Jeśli dobrze się czujesz w tym, co masz to błyszczysz, możesz pójść wszędzie, powiedzieć wszystko i dokonać wszystkiego.

poniedziałek, 5 grudnia 2011

Pomysł

Skoro za niecałe trzy miesiące mam się pochwalić oszczędnościami jakie poczyniłam, pomyślałam, że dobrym pomysłem będzie odkładanie dodatkowo na konto oszczędnościowe, kwoty którą zaoszczędziłam poprzez oddalenie od siebie pomysłu zakupu rzeczy zupełnie zbędnej. Skoro w standardzie i tak bym ją wydała, gdyby nie aktualne zdroworozsądkowe podejście, to tak jakbym tej kwoty już nie miała i z automatu przesuwała na konto gdzie pieniądze pracują. Zatem przesuwam 158,50 zł na konto oszczędnościowe i niech ta kwota pracuje na mnie. Ktoś może uśmiechnąć się pod nosem i stwierdzić, co to za oszczędność w dobie finansowego kryzysu? Ale wg mnie każda kwota, która uniknęła obrócenia w towar jest warta takiego manewru.
Zakładam, że tak można robić ze wszystkim np. odeprzeć atak zakupu kolejnego mydełka, które zajmie miejsce w składziku naszego mini magazynu z chemią. Czy chociażby dodatkowe mięso do zamrażarki na wypadek, gdybyśmy potrzebowali w przyszłości, albo w nadmiarze przechowywane owoce, które psują się po 3-4 dniach leżakowania na paterze. Nie mówię o rzeczach potrzebnych do bieżącego użytku, ale o tworzeniu zapasów, na czarną godzinę, która nie nadchodzi. Jak na razie sklepy nie świecą pustkami i nie zamierzają ich likwidować, żeby należało tworzyć zapasy.
Zachęcam i Was do takiego podejścia, a za chwilę sami będziecie w stanie określić, ile rzeczywiście zaoszczędziliście poprzez oddalenie od siebie pomysłu zakupu. Osobiście kupuję ten pomysł i wdrażam w życie. Efekty opiszę już wkrótce.

poniedziałek, 28 listopada 2011

Zadaj sobie pytanie

Dzisiaj przeżyłam chwilę słabości – zobaczyłam w katalogu z odzieżą wysyłkową piękną kamizelkę z futerkiem i klasyczny sweterek czarny nadający się do wszystkiego i zapragnęłam je mieć. Cóż kamizelka jedynie 119zł, sweterek w promocji 26 zł no i koszt wysyłki. Łącznie nie więcej niż 158,50 zł, jakby nie było w zasięgu moich możliwości. Ale zaraz, przecież miałam nic nie kupować przez rok a tu upłynął dopiero miesiąc od mojej obietnicy. Zaczęłam się wahać, czy aby nie jest to kolejna moja wyimaginowana potrzeba? I wtedy zadałam sobie pytanie – czy ja w ogóle to potrzebuję? czy bez tego nie będę mogła prawidłowo funkcjonować, czy to podniesie moją wartość, czy ego. I wiecie co – otrząsnęłam się i odłożyłam katalog na kupkę, gdzie zbieram makulaturę dla mojego syna w ramach dorocznej, szkolnej akcji. Udało mi się odsunąć potrzebę wypełnienia formularza i wysłania go. Drobny sukces, a jak cieszy. To puenta, aby zadać sobie odpowiednie pytanie, gdy wezbrana fala potrzeby zakupu Ciebie najdzie.

wtorek, 22 listopada 2011

ZOMBIE …

Trochę dziwny tytuł tego nagłówka, ale zainspirowana materiałem umieszczonym na blogu Arka Pasja vs Praca - http://pasjavspraca.com/2011/10/11/jak-zrobic-sobie-lub-z-siebie-zombie/ - przypomniałam sobie jedno zdarzenie, które zaważyło na przewartościowaniu mojego życia. Opis może być trochę przydługi, ale tak wiele elementów złożyło się na zmianę jaką dokonałam, stąd sądzę, że warto się z tym zapoznać. W latach 90 – gdzie kultura korporacyjna mocno się rozwijała przyszło mi pracować w świetnej organizacji, w którą wpisałam się dobrowolnie i oddałam całą siebie. Praca ciągła w ruchu to był mój nowoodkryty żywioł, a kontakt z ludźmi wyznaczył mój dalszy rozwój. Wiedziałam, że to, co robię sprawia mi ogromną satysfakcję, liczne nagrody i wyróżnienia w dowód uznania za moją aktywność potwierdzały, że to, co robię jest zauważane przez dyrekcję firmy. Firma była moja drugą rodziną. Identyfikacja z nią wyznaczała moją pozycję zawodową, przynależność do grupy i swojego rodzaju dumę, ze pracuję w organizacji, w której stawia się na rozwój ludzi i ich motywację do osiągania coraz lepszych wyników. Liczne szkolenia sponsorowane przez firmę dawały mi poczucie, że jestem cenionym pracownikiem, który jest częścią społeczności kultywujących i uznających kulturę i wartości firmy jak własne. To był okres euforii w moim życiu, czułam się jakbym przynależała do lepszego świata. Szło za tym odpowiednie wynagrodzenie, wysokie premie i coraz mnie czasu dla siebie. Nie było to istotnie, gdyż wiedziałam, że dopiero teraz zmieniłam się z „poczwarki” w motyla, a wieczna pogoń za sukcesami i awansem dawały mi samorealizację. Uwierzyłam, że coś można współtworzyć i coś jest zależne ode mnie. Dzięki poszukiwaniom znalazłam dla siebie zawód, w którym każdy kolejny krok prowadził do coraz trafniejszych, świadomych wyborów. Co więcej te wybory dawały mi wewnętrzną satysfakcję, związaną z utrzymaniem tak wysokiego tempa życia zawodowego i dorównanie tego tempa do pozostałych uczestników tej samej zbiorowości zawodowej w której żyłam.
Zaangażowanie i upór, jaki w to wkładałam nie pozostał bez odzewu w strukturach korporacyjnych. Otrzymałam najwyższą nagrodę od Dyrektora Generalnego ze struktur korporacyjnych za innowacyjne podejście do tworzenia pozytywnego wizerunku firmy, za prowadzenie nowatorskich projektów mających na celu wzrost sprzedaży oraz wspieranie inicjatyw lokalnych mających na celu zwiększenie motywacji wśród załogi firmy. Te wszystkie wyróżnienia stawiały mnie na innym poziomie w hierarchii potrzeb Maslow’a. Już nie chciałam zabezpieczać swoich potrzeb od strony tylko samorealizacji chciałam coraz więcej uznania. Uznanie przychodziło jak z automatu – to jak machina, której jeden krok napędza drugi i kiedy tylko na chwilę się zatrzymałam powodowało zadumę .... i co dalej?
Zaduma przyszła sama z siebie, trochę planowana podprogowo, a trochę wytyczona świadomie. Po krótkim okresie małżeńskim, zdecydowałam się na macierzyństwo. Nie wiedziałam, czy będę w tym dobra, ale uważałam, że każda kobieta, chociaż raz powinna tego zasmakować. Wtedy wydawało mi się, ze można bezproblemowo połączyć pracę z rodziną. Okres ciąży nie zmienił mojego stosunku do pracy – nadal pracowałam po 12-14 godzin na dobę i nie wydawało mi się, że powinnam stosować jakąś taryfę ulgową dla siebie. Wiedziałam, że czas odpoczynku przyjdzie, kiedy będę na urlopie macierzyńskim. Dowodem mojego zaangażowania w tym stanie dla mojego pracodawcy była zorganizowana wystawa na targach w 6 m-cu ciąży, na którym byłam zobowiązana również przygotować konferencję prasową oraz doprowadzić do spotkania Prezesa mojej firmy z ówczesnym Prezydentem Polski - Aleksandrem Kwaśniewskim, który, jak co roku otwierał targi w branży teleinformatycznej. Na miesiąc przed porodem organizując spotkanie dla partnerów handlowych firmy, które miało na celu przekazanie im wiedzy niezbędnej do sprzedaży produktów i usług, nie byłam już tak energiczna, a puchnące nogi nie pozwoliły już na taki dynamizm. Mimo to zostałam okrzyknięta kobietą niestrudzoną, co dodatkowo motywowało mnie do większego zaangażowania i wysiłku. Dopiero mój mąż na dwa tygodnie przed rozwiązaniem unaocznił mi, że należy już trochę zwolnić i dać sobie odpocząć – szczególnie, że i organizm odmawiał posłuszeństwa dając o sobie znać wiecznymi stanami senności i wystąpieniem alergii skórnej.
25 kwietnia 2000 roku o 3.00 nad ranem urodził się mój syn Aleksander. Po trzech dniach, kiedy wróciłam do domu ze szpitala odczuwałam brak pośpiechu, jaki towarzyszył mi przez ostatnie 5 lat. Rytm dnia odliczany był: przewijaniem, karmieniem, usypianiem, wychodzeniem na spacer, kąpielami i usypianiem dziecka. Marzyłam o powrocie do pracy, utrzymania poprzedniego dynamizmu i chęci kontynuowania tego, co tak bardzo sprawiało mi przyjemność. Każdy kolejny dzień sprawiał mi ból fizyczny, że nie mogę robić tego, co chciałabym. Przeczytałam wszystkie książki zawodowe zakupione celowo na czas macierzyństwa, aby się nie uwstecznić. Syn rósł, a i ja również trochę się uspokoiłam wiedząc, że jest to mój czas przejściowy i muszę się temu poddać. Zaczęłam dostrzegać uroki macierzyństwa i potraktowałam to jak czas pokory i cierpliwości, którego muszę się nauczyć.
Po trzech miesiącach wróciłam do pracy. Zostałam poproszona o wcześniejszy powrót, gdyż doroczna duża wystawa stała pod znakiem zapytania. Osoba wydelegowana do tego zadania nie dawała sobie rady, a ja chętnie wróciłam w wir pracy. Opieką nad synem zajęła się opiekunka. Na szczęście syn nie chorował i prawidłowo rozwijał się dając mi ogromną satysfakcję. Po zorganizowaniu wystawy otrzymałam zwyczajowo szereg wyróżnień, nagrodę pieniężną za wcześniejszy powrót do pracy po okresie macierzyńskim. Wszystko wróciło na swoje tory, tylko już nic nie było takie samo. Okazało się, że już nie można tak bez opamiętania pracować mając i chcąc zachować kompletną rodzinę.
Praca również nie była już taka sama. Zmiana linii zarządzającej w korporacji spowodowała restrukturyzację firmy i grupowe zwolnienia. Czas euforii i zaangażowania skończył się, a niesione ze sobą wartości kultury firmy zdewaluowały. Człowiek nie był już podmiotem w realizacji zadań, a jedynie jej przedmiotem do zarządzania. Zaproponowano mi w ramach redukcji stanowisk objęcie dwóch posad. Dyrekcja znając mój dynamizm w realizacji zadań o ponadnormatywnym zaangażowaniu uznali, że na pewno szybko odnajdę się w nowej sytuacji.
Po prawie 9 latach pracy doszłam do wniosku, że to co sprawiało mi przyjemność i dawało energię do działania przeminęło i nie mam już czym ładować baterii. Nie chciałam kontynuować pracy w miejscu, w którym przestano szanować ludzi traktując ich jako siłę roboczą i najemnych pracowników. Ludzie, których ceniłam, z którymi współtworzyłam firmę również odeszli potwierdzając, że nie muszę akceptować stylu zarządzania opartego na realizacji potrzeb człowieka usytuowanego najwyżej w hierarchii firmy, tracąc przy tym swój wewnętrzny system przekonań i wartości, jakie sobie przez tyle lat budowałam i poszukiwałam. Co więcej ludzie ci pokazali mi, że poza tą firmą też jest świat w którym można się odnaleźć i znaleźć swoją indywidualna ścieżkę rozwoju zawodowego.
W 2004 roku zmieniłam pracę ku zdziwieniu pozostawionej Dyrekcji. Firma pozostawiła w mojej psychice pewnego rodzaju spustoszenie – to jak sekta – gdzie wiecznie indoktrynowana po wyjściu musisz na nowo się odnaleźć. Dojść do tego, co kiedyś sprawiało przyjemność, odszukać przyjaźnie, z których rezygnowałam na korzyść własnego rozwoju, przedefiniować własne życie i sprawić by nowe miało inną nową wartość. To doprowadzenie organizmu do zdrowej kondycji fizycznej i psychicznej, po maratonie wyczynów ku chwale firmy. Pozostawiłam po sobie dobrą ocenę u pracodawcy w postaci ostatniej imprezy, którą zorganizowałam na tydzień przed odejściem.
Po miesiącu od odejścia odwiedziłam firmę celem odebrania dokumentów i co się okazało – ludzie z którymi spotkałam się wyglądali jak ZOMBIE, którzy tylko nocą wychodzą z nory z oczami podkrążonymi z niewyspania. Ludzie – TRUPY - silnie zniewoleni i ślepo lub nieświadomie wykonujący polecenia osoby kontrolującej ją, a będące pod wpływem środków odurzających jak hasła: wynagrodzenie, podwyżka, premia, bonusy, pochwały i wyróżnienia. Tym karmieni, zapominają o swoich potrzebach fizjologicznych, emocjonalnych czy intelektualnych.
To doświadczenie pokazało mi, że nie można zatracić się tylko w jednym. Powinniśmy wypośrodkować swoje życie zawodowe i znaleźć balans pomiędzy życiem zawodowym i rodzinnym. Już wiem, że to, co było ważne 10 – 15 lat temu dewaluuje się po jakimś czasie i musimy dokonywać regularnych modyfikacji. W swoim życiu zawodowym już wiem, że należy kierować się:
- własnymi wyborami – to co jest dla nas dobre i słuszne,
- wewnętrznym systemem wartości wypracowanych przez siebie samego,
- posiadanym „kręgosłupem” który jest swojego rodzaju barometrem pozwalającym zmierzyć się i sprawdzić do jakiego poziomu jestem w stanie nagiąć się na potrzeby obecnego lub przyszłego pracodawcy,
- stałym doskonaleniem zawodowym,
- poszukiwaniem dla siebie nowych dróg zawodowych i rozwoju osobistego w zgodzie i harmonii ze swoimi zainteresowaniami,
- poszukiwaniem dla siebie miejsca na świecie po przejściu na emeryturę.

Nasze życie zawodowe nie może być dziełem przypadku i brakiem świadomości, co do możliwych dróg zawodowych. Powinno być świadomym, celowym i długotrwałym procesem, w którym jesteśmy aktywnym uczestnikiem, prowadzonym przez specjalistę lub samego siebie posiadającym wiedzę z zakresu naszych kwalifikacji i umiejętności w połączeniu z możliwymi drogami zawodowym.
Coraz bardziej świadomie steruję własnym życiem i wierzę, że niedługo osiągnę harmonię zarówno w życiu osobistym jak i zawodowym.

piątek, 18 listopada 2011

Deser z wisienką, czyli odwiedziny zakamarków z obuwiem, płaszczy i sukienek

Wreszcie ruszyłam temat obuwia, płaszczy i sukienek. O ile w płaszczach i sukienkach nic mnie nie zadziwiło, bo na bieżąco dokonuję selekcji i oddaję na wieś, bądź PCK, o tyle w temacie kurtek wiatrówek czy „przeciwdeszczowców” dokonałam niemałego odkrycia. Okazało się, że dysponuję trzema kurtkami reklamówkami, które są w rozmiarze XXL i nikt z mojej rodziny nie miał ochoty ich nosić, ale wciąż zajmowały zacne miejsce w mojej szafie. Dokonałam błyskawicznej decyzji i bez sentymentów zapakowałam do worka z hasłem PCK. Dobierając się do obuwia, miałam przekonanie, że systematycznie, dwa razy w roku, porządkuję, impregnuję i wraz z nowym sezonem przekładam do pudełek te buty, których sezon się już skończył. I tym razem podeszłam podobnie do sprawy, aby zabezpieczyć obuwie i otworzyć za kolejne pół roku, kiedy znowu będę ich potrzebować. Podczas porządkowania szafy z obuwiem odkryłam własne dwie pary butów, w których nie chodziłam w tym sezonie, a które uznałam za niemodne i również przeniosłam do wspomnianego wora. Dodatkowo odświeżyłam obuwie męża i jego też uszczupliłam o jedną parę, które nadawały się już tylko do kosza. Tylko mój syn dysponuje małą ilością obuwia, z uwagi na szybką fazę wzrostu (średnio raz na trzy miesiące potrzebuje nowych, większych butów) oraz silny proces niszczenia. Niesiona falą nowych porządków dobrałam się do półki z czapkami, rękawiczkami i szalikami. Pomimo nieplanowania tej akcji uznałam, że to zajmie zaledwie 15 minut, a mogę mieć większą przestrzeń na półce. Wynik: 4 czapki wylądowały w worze, dodatkowo dwie pary rękawiczek o charakterze wełnianym.

Łączny wynik: 10 rzeczy wylądowało w worze na PCK.

poniedziałek, 14 listopada 2011

Brak zakupów – już miesiąc upłynął …


Wygląda na to, że przetrwać miesiąc bez dokonania jakiegokolwiek zakupu dla siebie nie jest jakimś specjalnym wyczynem. Co więcej – zaczynam na co dzień dostrzegać pokusy jakie czyhają na nas na każdym kroku. Czy to w sklepie spożywczym, warzywniaku, czy nawet w aptece. Do tej pory ich nie dostrzegałam, ale co chwila bombardują nas nowe promocje czy towary, które warto skosztować. Ostatnio udało mi się oprzeć pokusie zakupu odświeżacza do szafy – pięknie wykonanej saszetki z zapachem lawendowym, obiecującym nieziemski zapach. Niby nic – tylko 3,99 zł, ale zawsze :)

czwartek, 10 listopada 2011


W 20 roku życia masz twarz, jaką dała Ci natura, w 50 roku życia masz twarz, na jaką zasłużyłaś. Coco Chanel

niedziela, 6 listopada 2011

A teraz coś lżejszego - rzeczy odporne na mody


To garść informacji potrzebnych nam kobietom, aby określić minimum rzeczy w szafie, tak aby dobór był ponadczasowy. Musimy postawić na jakość i rzeczy, których prym mody nie zwiedzie, a my nadal będziemy czuć się w nich stylowo. Czy to jest zamknięta lista? Nie wiem, czekam na Wasze spostrzeżenia.
klasyczne płaszcze z wełny
trencze
klasyczne torebki
kurtki skórzane i płaszcze długości 3/4 w wyrazistej formie
czarne, kaszmirowe golfy oraz bluzki z dekoltem
spódnice proste lub kloszowe, długości do kolan
czarny garnitur
bluzka koszulowa zapinana na guziki z przodu
czarne dopasowane sukienki
czarne czółenka na szpilkach
czarne pantofle bez pięt
czółenka na słupkach
pantofle na płaskim obcasie
klapki na niskim obcasie
płaskie sandały z prostych rzemyków
jedwabne szale
jeansy Levi's 501

czwartek, 3 listopada 2011

Październik był miesiącem oszczędzania

Właśnie minął październik, w latach 80 okrzyknięty miesiącem oszczędzania, a swoje korzenie zaczął zapuszczać już we wczesnych latach 20. Czy rzeczywiście ten miesiąc obfituje w przemyślenia o oszczędzaniu, skoro społeczeństwo deklaruje, że brakuje mu do końca miesiąca i trudno obecnie związać koniec z końcem? Przeczytałam niedawno artykuł w Pulsie Biznesu, że tylko 7% społeczeństwa, regularnie odkłada i oszczędza na czarną godzinę, a 52% robi to sporadycznie. Ale jak odkładać, gdy wszystko w sklepach robi się coraz droższe, wymagania naszych pociech wraz z wiekiem również rosną, a my sami również mamy potrzeby, bo jeśli nie teraz nas będzie stać, to kiedy? Gdy będziemy na emeryturze i nasze dochody stopnieją o połowę?


Co miesiąc staram się odkładać 10% wszystkich wpływów na konto, ale niestety coraz częściej sięgam do tego źródełka z różnych nieprzewidzianych powodów. A to remont samochodu, przegląd pieca, czy remont elewacji na działce. Jak ograniczyć swoje wydatki, aby starczyło na wszystko i jeszcze zostało te przysłowiowe 10% co miesiąc. Inspirowana różnymi materiałami z internetu i blogów postanowiłam ostro przyjrzeć się wydatkom mojej rodziny i zobaczyć po 3 miesiącach rezultaty moich oszczędności. Zdeklarowany brak zakupów przez najbliższe 12 miesięcy w obszarze odzieży, butów, biżuterii, perfum powinien tylko pomóc, ale czy jest to wystarczające, aby odnotować sukces na rachunku oszczędnościowym w wymiernej kwocie? Szczególnie teraz gdy zbliżają się święta i czas obdarowywania, a potem ferie zimowe. Zobaczymy – będę Was informować na bieżąco.

poniedziałek, 31 października 2011

1 listopada Święto Zmarłych czy Wszystkich Świętych

Dla każdego z nas kojarzy się z czymś innym, zazwyczaj jest to czas zadumy i odwiedzania grobów naszych bliskich. Dla mojej rodziny to dodatkowo czas wspomnień i wycieczek historycznych, gdzie poprzez odwiedzanie grobów poległych odświeżamy sobie fragmenty historii z ich życia i śmierci. Ta nostalgia przybliża nas do oceny tego co wartościowe i ponadczasowe, pomimo liczności straganów jakie sąsiadują przy cmentarzach. Zachęcam do rozważań tego dnia w sposób nieco inny, nie jak odbębnienie tego obowiązku, ale jak zanurzenie się w głąb siebie, swoich i bliskich wspomnień. Niech to będzie czas owocny i nie zmarnowany na pańskiej skórce i wiatrakach ze straganów.

Odpowiedzmy sobie na pytanie czy aktualnie jest to bardziej święto zmarłych czy wszystkich świętych?

piątek, 28 października 2011

Mój azyl


W ubiegły weekend zakończyłam sezon działkowy. Zawsze ten czas kojarzy mi się z nadmiarem obowiązków wynikających z konieczności koszenia trawy, zbierania liści i zamykaniem działki. Tym razem było inaczej. Odczuwam błogostan i miałam umysł niczym niezmącony. Pomimo licznych obowiązków, tym razem potraktowałam ten czas jako czas na oczyszczenie umysłu z dużej dozy sarkazmu i zmęczenia. Poprzez powolne ruchy grabienia suchych liści poczułam jedność z przyrodą, która oddawała mi swój spokój, cierpliwość i olbrzymie pokłady słońca jakie towarzyszyły mi w przedostatnim tygodniu października. To ich energia zachęcała mnie do pełnego oddania się czynnościom do tej pory przeze mnie nielubianych i pomimo rozpoczęcia nowego tygodnia pracy emanuje ze mnie do chwili obecnej pogoda ducha i radość z nadchodzących dni. A zatem szczęście o którym pisałam w poprzednim poście można odnaleźć i w pracy fizycznej, a przede wszystkim z każdego obcowania z naturą do czego i Ciebie gorąco zachęcam.

Oceń wartość życia i bycia w harmonii z naturą i samym sobą – to zadanie na kolejny tydzień :)

wtorek, 25 października 2011

Skąd taka silna potrzeba gromadzenia?

Potrzeba gromadzenia wywodzi się jeszcze z czasów, gdy w sklepach nic nie było, a rodzice uczyli mnie szacunku do posiadanych rzeczy i dzielenia banana na pół (jedna część dla mojej siostry, druga dla mnie). A może nawet są to reminiscencje drugiej wojny światowej? któż to wie. Teraz konsumpcjonizm sięgnął zenitu bo wszystko jest dostępne na półkach i kasa nawet też jest (może nie tyle co bylibyśmy w stanie wydać, ale zawsze) i zaraz jak tylko otrzymujemy pensję wychodzimy z założenia, że trzeba coś kupić, bo jesteśmy chorzy z urojenia, bo mamy wyimaginowane potrzeby, bo MIEĆ to BYĆ. A po zakupach - kac moralny, przecież podobną rzecz już mam, czy było warto?, a może jednak nasycić się bo chęć posiadania jest silniejsza. I tak mamy zamknięte koło, którym cały czas podążamy z coraz to uboższym portfelem, kredytami i zobowiązaniami w tle, z siwymi włosami i stresem z powodu niezapłaconych rachunków czy kart kredytowych.



To wszechwładne przekonanie, że poprzez zgromadzone rzeczy osiągniemy szczęście, a jeśli nie szczęście to przynajmniej podkreślimy swój status społeczny poprzez wieczną walkę o uznanie. Stoimy w społeczeństwie, gdzie nie ma miejsca na wolność, niezależność od narzuconych gotowych wzorców konsumpcji i stylów życia. To jakby globalizacja rozprzestrzeniła się nie tylko na gospodarkę krajów w których żyjemy, ale również dzielnie wkracza do naszego mikro świata znajomych, rodziny i umysłu. Dzisiaj trudno jest określić prawdziwe, naturalne potrzeby w takim przybytku przedmiotów i odróżnić od tych fałszywych, narzuconych przez korporacje i ich aparaty marketingowo-reklamowe. A może ukrócić to do minimum tak aby oznaką dobrego smaku stała się skromność, a spacer z rodziną czy przyjaciółmi stał się rytuałem zamiast codziennych zakupów w centach handlowych. Liczę, że te przemyślenia skłonią do rewizji i przewartościowania swoich przekonań i ustalania ich na nowo.
A co jeśli ten minimalizm to kolejna proekologiczna kampania przeciwko nam człowieczeństwu? Albo co gorsza rodzaj jednostki chorobowej, którą już w internecie można zlokalizować pod szumnymi nazwami HOARDING (ang. gromadzenie rzeczy), PROKRASTYNACJA (odkładanie rzeczy, spraw na później) czy SYLLOGOMANIĘ. Kiedyś ta cecha była typowa dla emerytów, a teraz coraz częściej staje się domeną młodych ludzi. Dlaczego nie chcemy pozbywać się niepotrzebnych przedmiotów? Może to być efekt wspomnień i przypisywania rzeczom wartości sentymentalnej np. zdjęcie sympatii z dzieciństwa czy jednodolarówka jako synonim pierwszych zagranicznych pieniędzy, czasem to wynik złych nawyków wyniesionych z domu, a może to efekt trudności w podejmowaniu decyzji, realizacji planów czy unikanie konsekwencji? A jak jest z Tobą?

czwartek, 20 października 2011

Drobny sukces – już odnotowany!

Pomimo braku dostosowania się do radykalnych cięć w duchu minimalizmu i ilości rzeczy gromadzonych w szafach odnotowałam swój pierwszy sukces. Likwidacja dwóch koszulek na ramiączka, dwóch T-shirt’ów na długi rękaw i jeden sweterek rozciągnięty do granic nieprzyzwoitości, a jednak długo przebywającego w szafie – zbyt długo. Dla mnie to dużo, jak dla osoby mającej problem z pozbywaniem się rzeczy i mało, bo jest jeszcze miejsce do popisu. Pracuję nad tym ustawicznie, i na pewno będą dalsze postępy.

poniedziałek, 17 października 2011

Treściwa lista niezbędnych rzeczy, bez których nie może obejść się moja garderoba:



Dwie pary ciemnych spodni – brak – w tym: jedna para o prostym dopasowanym kroju na dzień z prasowanego materiału (mam) i drugie o pełnych nogawkach z lejącego, czarnego materiału na dzień i wieczór.
Dwie pary spodni dżinsowych - jedna para do wysokich obcasów, druga para do płaskich butów i obuwia sportowego – brak.
Trzy spódnice – jedna o wyrazistym kroju np. zwężana, spódnico-spodnie lub kloszowa, czarna z cienkiej wełny, druga - kloszowa lub ze skosu o lejącym materiale na dzień i wieczór, trzecia – w kolorze naturalnym z tkaniny o włóknach mieszanych np. kredowe prążki lub tweed (mam).
Biała bluzka zapinana z przodu na guziki /T-Shirty – brak białej bluzki.
Trzy swetry odporne na modę z wełny lub kaszmiru ( czarny - odcień dobrany do czarnych dołów, inny neutralny kolor - dobrany do karnacji oraz inny nasycony kolor) – brak.
Żakiet i kurtka (dopasowany żakiet, dobrany do ciemnych spodni – kostium i sportowa kurtka z dobrego materiału typu: lotnicza, motocyklowa, wiatrówka, ze skóry, zamszu, sztruksu, miękkiej wełny do pracy i na czas wolny) – mam nawet w nadmiarze.
Trzy płaszcze (trencz neutralny kolor lub czarny, strój na niepogodę wiosny i jesieni, płaszcz do kolan, nadający się na dzień i wieczór zarówno wiosenny jak i jesienny oraz płaszcz zimowy z materiału najlepszego na jaki możesz sobie pozwolić) – wszystko jest oprócz tego zimowego płaszcza z najlepszego materiału na jaki mogę sobie pozwolić, a po rocznym braku zakupów to chyba będzie mnie stać nawet ze złota.
Sukienka - najlepiej mała czarna – inne kolory są, ale z czarną zawsze miałam problem ze znalezieniem dobrego gatunku materiału.
I tak tworzy się lista rzeczy do kupienia tj. jedna para ciemnych spodni, dwie pary spodni dżinsowych, trzy swetry, dwie spódnice, biała bluzka, płaszcz zimowy i mała czarna. Lista nie jest może imponująca, ale wg mnie oddają potrzeby mojej szafy, które planuję zakupić, ale już po 09 października 2012 roku. Brzmi jak kara, ale jakoś nie czuję jej bólu :)

poniedziałek, 10 października 2011

Pełnia szczęścia, czy źródło nadmiaru …



Zanim zacznę myśleć o tym, jak powinna wyglądać moja garderoba przyjrzę się tej, którą już mam. Zanim zainicjuję nowe zakupy w pierwszej kolejności muszę rozważyć co warto zatrzymać, co należy wyrzucić, żeby skompletować uniwersalny zestaw ubiorów, które będą odpowiadać mojej sylwetce i stylowi życia. Gro z tych zabytkowych rzeczy pamięta jeszcze lata 90, które czy z sentymentu czy z uwagi na wysoki koszt zakupu nadal znajduje swoje miejsce w mojej szafie - jak chociażby kwiecista, lniana spódnica z Jackpota we wzorzystych różach z długością do połowy łydki, co przy moim 163 cm wzroście nie robi oszałamiającego wrażenia. Próbuję krytycznie ocenić zawartość mojej szafy, sztuka po sztuce - to jedyna metoda jaka przychodzi mi na myśl, aby wyzwolić się od fasonów, które stały się przyzwyczajeniem, a nie świadomym wyborem. Lepiej jest mieć niewiele strojów, ale lepszej jakości, wykazującej odporność na różne mody. Przeglądając szafę i jej zakamarki, czuję jakbym robiła własną retrospekcję przekrojową na przestrzeni ostatniego dwudziestolecia. Ciuchy pogrupowałam na kupki tj.:
1) do wyrzucenia - gdy mają zły fason lub niewłaściwe proporcje, gdy dana rzecz jest porządnie znoszona lub jest kolejną kopią poprzedniej, a przede wszystkim wszystko co jest kłopotliwe by dzielić się z innymi, jak np. rzecz trwale poplamiona lub inne pamiątki z zakamarków jak muszelki, mydełka zapachowe otrzymane w perfumerii, czy torby pozyskane w ramach czasopism z grupy Twój Styl;
2) rzeczy na PCK;
3) rzeczy do pralni chemicznej lub do odłożenia z uwagi na nadchodzący sezon jesienno-zimowy.
I co z tego wychodzi … brak pełni szczęścia w osiągniętym rezultacie, bo szafa pokazała mi źródło mojego niedosytu – przynajmniej nie na każdą okazję. Ale, co zrobić dalej z tak otrzymanym rezultatem blisko 3 godzinnej pracy, a zastrzegam, że szafę na obuwie, płaszcze i sukienki zostawiłam sobie na deser i nie wiem jeszcze jak się do tego zabiorę, bo już przy tej pracy zrobiło mi się smutno, że chcę wyrzucić część siebie. Skoro planuję stworzyć więcej przestrzeni wokół siebie, a cały życie byłam uczona oszczędności i nie wyrzucania rzeczy, które wciąż nadają się do noszenia uznałam, że przez najbliższy rok nie będę kupowała sobie żadnych rzeczy (start 10.10 2011 – finisz 09.10 2012). Pozwoli mi to oszczędzić dużo czasu na bieganie po sklepach, zostanie też sporo funduszy w kieszeni, a co miesiąc będę rozstawała się z jedną / dwoma rzeczami przekazując ją na PCK, znajomym lub też potrzebującej rodzinie na wsi. To wariant, który bardziej do mnie przemawia i nie robię tego w sposób drastyczny. A po roku moja szafa, będzie na tyle spustoszona, że będę mogła na bazie stworzonego wykazu niezbędnych rzeczy dokupić te brakujące i uznać ten etap za zakończony, szczególnie, że i rzeczy te nie będą nabywane hurtowo, a z głową i nadrzędną zasadą jaką jest JAKOŚĆ MATERIAŁU i WYKOŃCZENIA.
To co udało mi się jedynie wyrzucić, to wszystko z punktu pierwszego, uznając wkładanie ponownie rzeczy typu: muszelki, mydełka zapachowe otrzymane w perfumerii, czy torby pozyskane w ramach czasopism z grupy Twój Styl, za syzyfową akcję oraz celowe zaśmiecanie szafy. Czy wygląda to lepiej? Na pewno jest wszystko uporządkowane, równo poukładane, ale nadal widzę tam sporo nadmiaru z chaotycznym podejściem do wyboru odzieży, które będę starała się systematycznie pomniejszać.

czwartek, 6 października 2011

W drodze do minimalizmu …



Uznałam, że najwdzięczniejszym i najbliższym każdej kobiety tematem jest sfera estetyki i pozytywnego wizerunku, którą w pierwszej kolejności chciałabym się zająć.
Estetyka (gr. aisthetikos - dosł. 'dotyczący poznania zmysłowego', ale też 'wrażliwy') – dziedzina filozofii, zajmująca się pięknem (pozytywną właściwością estetyczną wynikająca z zachowania proporcji, harmonii barw, dźwięków, stosowności, umiaru i użyteczności) i innymi wartościami estetycznymi.
Estetyka powinna być wpisana w naszą codzienność, ale z jakiś względów nie dbamy o tą sferę naszego życia, pomijając ją i uznając za mało potrzebną. Czy każdy z nas może być piękny, żyć w harmonii ze sobą i z zachowaniem stosowności i umiaru? Sądzę, że tak.
Powinniśmy odpowiedzieć sobie na pytanie - jak powinien wyglądać nas świat i nasz wizerunek w nim, który tworzą dwa przenikające się światy: świat wewnętrznych przekonań o sobie oraz zewnętrzny obraz tego, co o sobie myślimy. Ktoś, kto na nas patrzy, widzi tylko to, co demonstruje się na zewnątrz: nasze zachowania i wygląd. Tymczasem tak naprawdę jest to uzewnętrznienie naszej tożsamości, która jest wszystkim tym, co wiąże się z moim wewnętrznym JA. Z tożsamością wiąże się to, co sobą reprezentuję, jaką mam postawę wobec siebie i ludzi, jak się z nimi komunikuję werbalnie i pozawerbalnie.
To, kim jestem, określa również role, w jakich występuję w życiu: kobieta, matka, kochanka, obywatel, córka, siostra, żona, wdowa, pracownik. To tylko niektóre role jakie mamy do spełnienia i dlatego też rodzi się kolejne pytanie – czy te wszystkie role wyznaczają nam obowiązek innych zachowań, wyglądu – jeśli, tak, to czy w ferworze tych wszystkich ról nie można się pogubić, czy mamy to coś w naturze? To coś to jakby na kształt ról teatralnych w których codziennie stajemy przynajmniej trzykrotnie – rano wyprawiając męża, dziecko do szkoły lub same szykując się na kolejny dzień, w południe w pracy pełniąc funkcję zawodową czy na uczelni oraz wieczorem na spotkaniu towarzyskim, spotkaniu wspólnoty mieszkańców czy też z wizytą u koleżanki opowiadając o trudach całego dnia, tygodnia czy miesiąca.
Przyznacie, że już czytając można dostać rozdwojenia jaźni – a jakby to tak wrzucić do jednego kotła dążąc do uproszczenia swojego życia do minimum, może da się być sobą w każdych tych rolach nie rezygnując z siebie – na pewno jest jakiś sposób, albo też … media zmusiły nas do kontroli siebie, bo co innego wypada w domu, co innego w pracy, a co innego po godzinach w gronie najbliższych znajomych. A ja chcę być przede wszystkim sobą, aby (bez względu na porę) nosić to co lubię w zależności od humoru, a nie miejsca, czy osób mi towarzyszących. Czy tak się da? Niech każdy odpowie sobie na to pytanie zgodnie z własnym wyobrażeniem.

Ja już sobie odpowiedziałam – wszędzie chcę być tylko sobą, w poszanowaniu innych i w zgodnie z własnym systemem wartości ukształtowanym przez całe, dotychczasowe życie. Zmiana szaty (opakowania) nie zmienia mojej postawy czy zachowań, a jedynie odzwierciedla moje poczucie estetyki jakie odznacza mnie w danym dniu. Opakowanie to nie jest część przypodobania się innym, a jedynie wyrazem szacunku dla siebie samej, która zasłużyła na dobre traktowanie.

W kolejnym odcinku odsłony o mojej drodze do minimalizmu określę rozmiary i jakość mojej szafy, które będzie odzwierciedlało moją duszę, kwintesencję stylu oraz ograniczy moje wydatki w sferze przyszłych zakupów w doborze „opakowania” mojej osoby.

I jeszcze jedno - zdjęcie Audrey Hepbourn nie bez przyczyny zostało tutaj zamieszczone. Dla mnie kwintesencją osobowości, dobrego stylu i estetyki w dobrze formy stanowi ta już nieżyjąca aktorka.

poniedziałek, 3 października 2011

Identyfikacja sfer życia


Jak to łatwo powiedzieć biorę się za porządki w swoim życiu – niech stanie się jasność, a jak trudno zidentyfikować i przełożyć jasność na poszczególne sfery naszego życia. Zanim określę tą jasność w pierwszej kolejności wypiszę sobie sery życia, które poddam akcji jesiennych porządków:
1. sfera rodzinna – nasze relacje z najbliższymi, dla każdego z nas będzie to różnej wielkości grupa;
2. sfera zawodowa – nasze podejście do wykonywanej pracy, chęci rozwoju, rzetelnego wykonywania zadań, bycia profesjonalistą w swojej branży;
3. sfera intymna – poczucie bycia potrzebnym, kochanym, spełnionym;
4. sfera intelektualna (połączona ze sferą zawodową, chociaż w moim przypadku to dwie różne sfery, jedna: zapewnia mi i mojej rodzinie byt, a druga: rozwija mojej wewnętrzne JA, sprawia, że czuję się sama ze sobą świetnie);
5. sfera materialna – połączona z zawodową, która daje środki na realizację celów / marzeń, a przede wszystkim zapewnia nam byt;
6. sfera bezpośrednich kontaktów międzyludzkich – znajomi, przyjaciele, przypadkowe kontakty;
7. sfera sieci wirtualnych kontaktów – cała rzesza wirtualnych znajomych, w moim przypadku to NK, Goldenline, Linkedin, Facebook;
8. sfera duchowa – moje podejście do wiary;
9. sfera zdrowia – dieta, ruch, higieniczny tryb życia;
10. sfera obywatelska – mój stosunek do polityki, udziału w życiu publicznym;
11. formy spędzania czasu wolnego – sposób spędzania wakacji, czasu wolnego;
12. sfera estetyki i własnego pozytywnego wizerunku.
Wyszła z tego niezła liczba 12 sfer, którymi w najbliższym czasie chciałabym się zająć w celu udoskonalania swojego życia w drodze do minimalizmu.

czwartek, 29 września 2011

Fascynacji ciąg dalszy …

A wszystko zaczęło się w marcu 2009 roku od przeczytania książki pod szumną nazwą „Sztuka prostoty” Dominique Loreau. Czytając ją znalazłam się w innym świecie, zdecydowanie spokojniejszym, bez nadęcia i trybu zajętości. Klimat książki zachęcał do prowadzenia skromniejszego życia wzbogacając przez to własną swoją egzystencję opartej na zasadzie „mniej znaczy więcej”… stosowanej we wszystkich dziedzinach życia, nie tylko tych duchowych, ale przede wszystkim materialnych. Książka ta towarzyszy mi od wielu lat, czytałam ją wielokrotnie i wielokrotnie do niej powracam, ale czy przez te dwa lata zmieniłam coś w swoim życiu … niestety nie.
Kiedyś mogłam powiedzieć, że bez Dominique Loreau, wiedziałam to samo co przeczytałam w tej książce, ale wpływ otoczenia, ludzi, zdarzeń, chęci przypodobania, spowodował, że pogubiłam się. Moja szafa zaczęła pękać w szwach, lista znajomych, których zaczęłam wspierać drastycznie rosnąć, liczba zadań do wykonania radykalnie poszerzać się i coraz mniej czasu miałam dla siebie, na własne potrzeby czy potrzeby osób mi bliskich. Czy tak miało wyglądać moje życie, na cudzy rachunek, bo inni tego potrzebują, bo ich problemy są bardziej palące, a moje przy tym się nie umywają?
Po tych dwóch latach wspierania innych uznałam, że już pora odejść. Puścić ich na głęboką wodę, spełnić listę swoich marzeń, a nawet odświeżyć je, bo gdzieś w ferworze i zamęcie zatarły się i już nie pamiętam, co było dla mnie ważne, jak chciałabym żyć i z kim – nie mówię tu o radykalnych cięciach typu: nowy mąż, rodzina, ale o przyjaźniach – o ile w ogóle takie zidentyfikuję. Za słowami Loreau pójdę na jakość, a nie ilość posiadanych rzeczy, znajomych, przyjaciół, wykazu odbytych wojaży.
Uznałam, że to dobry moment na zmiany wokół siebie i dla siebie i wypływa nie z mody na minimalizm, ale potrzeby ducha i poniekąd powrotu do korzeni – bo taką byłam kiedyś :) Minimalizm w każdej sferze życia.

poniedziałek, 26 września 2011

Zauroczenie

Od jakiegoś czasu próbuję wdrożyć w moje chaotyczne życie garść minimalizmu, którym zachłystuję się od ostatniego roku i coraz trudniej przychodzi mi określenie sfer życia, w których warto takie „zamiatanie” przeprowadzić. W pierwszej kolejności uznałam za konieczne zdefiniowanie tych sfer życia, aby potem łatwiej poruszać się w gąszczu wiedzy i niewiedzy. Za drogowskazy służą mi blogi:
http://www.mnmlzm.pl/
http://pasjavspraca.com/
http://zenhabits.net/
http://minimalist-ka.blogspot.com/
http://neominimalizm.pl/
Co z tego wyjdzie … sama chciałabym zobaczyć, za rok :) a może dwa.